Myśleliście, że będę recenzował tylko ciężarki, traktorki i muły w jeziorach? Nie ma tak lekko. W życiu każdego mężczyzny (no, może nie każdego...) nadchodzi moment, kiedy poznaje dziewczynę. Nie jest to taka jakaś pierwsza lepsza zwykła dziewczyna, tylko taka dziewczyna, która (metaforycznie) kopie cie po tyłku, wywraca wszystko do góry nogami i jeszcze się to podoba. Więc - ja na taką dziewczynę natrafiłem (i jestem już z nią długo. Bardzo długo). Jaki to ma związek ze Strołksami? Ano taki, że to właśnie Ona (i jej cicha miłość do Juliana Casablancasa) mi pokazała Strołksów i to przez nią zacząłem ich namiętnie słuchać. Damn...
W każdym razie, drugi album The Strokes Room On Fire wydany w 2003 roku to bardzo ciekawa pozycja w mojej osobistej kolekcji "albumów, które mogę słuchać więcej razy aniżeli trzy i mieć ich dosyć". Zdecydowanie najkrótszy pełny album jaki słyszałem (nie liczę Ep'ek) - lekko ponad pół godziny to nie jest zbyt dużo, co nie?
Chociaż przez te pół godziny ten album potrafi nieźle namieszać. Jeden z moich ulubionych numerów ever - Automatic Stop - właśnie pochodzi z tej płyty. Na pochwałę zasługuje sam Casablancas za teksty tych utworów - nie śpiewa o domu cioci Maryni na wybrzeżu Korsyki tylko śpiewa o uczuciach. Nie w sposób Biebera (#yolo #yolo #swagmyass) tylko w bardzo inteligentny sposób - polecam. Plus, po raz pierwszy spotkałem się z innym sposobem nagrywania wokalu właśnie u The Strokes - ich pierwsza (i druga i chyba nawet trzecia płyta) posiada wokal nagrany przez mały piecyk Peaveya co skutkuje tym, że barwa jest bardzo miło przybrudzona, charcząca momentami ale i oryginalna.
Powiem Wam, że to jest jedna z trudniejszych recenzji jakie przyszło mi póki co (i pewnie dalej w czasie...) napisać. I to nawet nie dlatego, że recenzuję ulubioną płytę ulubionego zespołu mojej dziewczyny, tylko dlatego, że ciężko mi jest krytycznie spojrzeć na tą płytę. Lubię dobre, gitarowe riffy - są. Lubię, gdy bas się nie wymądrza, tylko gra swoje - jest. Lubię, gdy perkusja chodzi żwawo i nie przysypia - zgadza się. Lubię to, że wokalista też się nie opieprza i ładnie mu to wychodzi - tadą! Wszystko jest.
Jednym słowem - bardzo polecam. Room On Fire jest bardzo spójną płytą; bardzo łatwa do przesłuchania z racji swojej długości, bardzo fajna żeby pokazać znajomym jaki fajny się zespół znalazło dzięki Wujkowi lub żeby poderwać dziewczynę na ten zespół. Bo w drugą stronę to działa. Wiem z autopsji.
Ocena FTM: 4/5
Komentarz Biebera: też umeem graać na gitarzęum!
Dobra płyta, dobry wokalista, dobre instrumenty i Panowie na nich grający. Dobra recenzja, którą można przeczytać 3 razy z rzędu pomimo tego, że i tak nie wyczyta się nic nowego.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się.
Brawo jołszi