środa, 28 sierpnia 2013

środa, 21 sierpnia 2013

Massaka Brain - Brain


1. 3rd
2. OP
3. Luck
4. 87-162
5. Aquarium
6. Mainland
7. Brain Wash
8. Realities
9. Express
10. Before Your Eyes
11. Stemme

W przypadku mojej osoby z muzyką jazzową (i jazzowo-podobną) jest pewien mały problem. Potrafię słuchać, potrafię (w większości przypadków) zrozumieć co artysta miał na myśli, potrafię przyrównać coś do czegoś ale za cholerę nie potrafię grać jazzu. Znam akordy, cośtam potrafię w tą stronę, jakieś proste solo też ale nic bardziej skomplikowanego. Dlatego ta recenzja będzie podszyta małą nutką zazdrości - jak już założyłem bloga, to mogę się wyżyć! :)

Brian Massaka to 20-letni gitarzysta (I skrzypek. I fortepianista. Fuck!) pochodzący z Torunia, aktualnie studiujący w konserwatorium muzycznym w Danii (nawet nie wiem jak poprawnie wymówić nazwę - Sydansk? Syddanks? Szyndankś?) . Twórczość Briana od pewnego czasu obserwuję na Facebooku i, w końcu, doczekałem się złożonego zbioru na które będę mógł wydać swoje ciężko zarobione pieniądze. Większość utworów (jeżeli nie wszystkie) można było już wcześniej odsłuchać na Soundcloudzie Briana. Teraz, za 15 złotych - nie jest to wygórowana cena za taki fajny albumik - można się zagłębić w muzyczne podróże Pana Massaki.

Osobiście, materiał przypomina mi dokonania Jaga Jazzist na wpół wymieszanego z Telefon Tel Avivem (obydwie grupy BARDZO POLECAM - zresztą, zaprezentuje je niedługo, może nawet szerzej). Instrumenty brzmią ciepło, bardzo mi się podobają sample perkusyjne użyte w numerach; nie ma czegoś takiego, że numer płynie, płynie i w pewnym momencie coś się wtrąca - całość jest spójna, złożona tak, jak ma być. Po kolejnym przesłuchaniu jeszcze wpada mi jedno porównanie - Hans Zimmer i jego soundtrack do jednego z najgłośniejszych filmów ostatnich lat - Incepcji. Jeśli nie wiecie o co mi chodzi - polecam przesłuchać utwór Aquarium, a następnie ten utwór. Podoba mi się też, że Brian zdecydował się na zaproszenie Przemka Piotrowskiego do utworu Before Your Eyes - można powiedzieć, że był to dosyć odważny ruch biorąc pod uwagę, że cały album jest instrumentalny. Chociaż może barwa głosu Przemka mnie szczególnie nie porywa, to jest to całkiem miły kontrapunkt do reszty albumu.

Nie udało mi się jeszcze zakupić albumu, ponieważ nie mam ani grosza wolnego na koncie, ale gdy ten moment nadejdzie, to na pewno Massaka Brain wyląduje w mojej kolekcji na jednym z wysokich miejsc. 

Brianie - jeśli to czytasz - szczerze Ci zazdroszczę tego, co chodzi po Twojej głowie i bardzo propsuję brzmienie telecastera na  Twoim ostatnim gigu w Toruniu :)

Ocena FTM: 4/5
Link do całego albumu: http://massakabrain.bandcamp.com/

wtorek, 20 sierpnia 2013

The Ongoing Concept - Saloon


1. Let's Deal The Cards Again
2. Saloon
3. You Are The One
4. Cover Girl
5. Little Situation
6. Sunday's Revival
7. Sidelines
8. Failures & Fakes
9. Like Autumn
10. Class of Twenty-Ten
11. Goodbye, So Long My Love

Muszę przyznać, że longplejowy debiut kwartetu z Idaho przedstawia się nad wyraz smakowicie, jedenaście numerów, praktycznie wszystkie (z pominięciem Sidelines i końcowego Goodbye..) napakowane szybką akcją. Sam na zespół natknąłem się podczas viralowego udostępniania na facebooku teledysku do Cover Girl (który możecie, standardowo, obejrzeć poniżej). Zaciekawiony banjo na początku myślałem, że to znów jakieś Mumford and Your Mama albo jakieś indie, po czym po chwili do moich uszu dochodzi...


Tak. Masakra w stylu dobrego Dillinger Escape Plan, chociaż o wiele bardziej melodyczna i mniej skomplikowana w liczeniu (proszę, niech będzie chociaż 4/4. I człowiek liczy i wychodzi jakieś 9/5. Damn...). Muszę przyznać, że przez całą płytę przewija się bardzo dużo takich fajnych, inszych naleciałości, niekoniecznie spotykanych w tym gatunku. Chociażby to banjo w Cover Girl, westernowe klawisze w Saloon czy coś pomiędzy Born Of Osiris a ściganiem się kościelnego podczas Zdrowaś Mario w Like Autumn.


Panowie, mimo ich młodego wieku (są pewnie niewiele starsi ode mnie. A ja jestem młody. Jak nie ciałem, to przynajmniej duchem...) mają kupę fajnych pomysłów. Szczerze, osobiście mam tak, że jeśli album za pierwszym razem mnie nie porwie, to później (z reguły) już jest tylko gorzej i takowy album gdzieś znika z mojej pamięci. A tutaj, przesłuchałem album po raz pierwszy i - cytując znanego czworonoga - ja chcę jeszcze raz! Podoba mi się jak bardzo album jest zróżnicowany, nie powtarza swoich własnych rozwiązań cały czas w kółko tylko z każdym kolejnym numerem zaskakuje czymś nowym.

Podsumowując - bardzo jestem ciekaw co dalej zaprezentują panowie z The Ongoing Concept. Widać (a może bardziej słychać), że pomysłów mają naprawdę masę, teraz już tylko od nich zależy, czy pozostaną zespołem crossoverowym, ciężkim do sklasyfikowania czy pójdą też w generyczne ciężary przypominające zespoły z Summerian Records czy Rise Records (i co 10 sekund breakdown. I crabcore. I tunele wielkości talerzy). Zobaczymy co czas pokaże. Ja jestem bardzo ciekaw.

Ocena FTM: 4+/5
A co z Justinem, On też jest bardzo crossoverowy. Tak bardzo, że blogspot odrzucił mi zapostowanie linku...

Co wtorkowy FTM

Ten wtorkowy FTM jest swego rodzaju zapowiedzią - ostatnio na moim telefonie pojawiła się płytka niżej zaprezentowanego zespołu i myślę, że jest to jedna z najciekawszych płyt tego roku. Więc i pojawi się recenzja, mam nadzieję że niedługo. A póki co, prezentuje Wam The Ongoing Concept. Zapraszam!


niedziela, 18 sierpnia 2013

John Mayer - Continuum


Niestety, znów się spóźniłem - przeprowadzki to suki i zabierają cały wolny czas. A tu trzeba coś rozładować, a tu trzeba coś posprzątać. Cholernie dużo roboty.


Na tapecie ląduje dziś trzeci album Johna Mayera Continuum. Do tego albumu mam szczególny sentyment, ponieważ to był jeden z pierwszych albumów, które kupiłem za pieniądze zarobione na koncertach i to był album, który był punktem zwrotnym (nie tylko w karierze JM) w moim odbieraniu muzyki. Ładne melodie, 'szeroko' brzmiąca muzyka - czego chcieć więcej?

Aż dziw, że z albumu wyszło tylko kilka singli - cały album na dobrą sprawę jest kopalnią hitów. Całe 48:34 minut świetnej muzyki. Dla tych którzy nie znają - zdecydowanie polecam!


Album otwiera Waiting for the World to Change - świetny numer, ładnie grające dzwonki z tyłu, gitary robią to, co trzeba - mjut, maliny i wspaniałość! Teraz mógłbym skończyć recenzję tej płyty - dla mnie to jest idealny popowy album - po dziś dzień nie słyszałem lepiej wyprodukowanego, zagranego, napisanego, wypromowanego albumu.


W tej recenzji jeszcze polecam Wam wszystkim czytającym to teraz DVD koncertowe Where The Light Is. Ponad dwie godziny muzyki live, podzielonej na trzy segmenty - po raz kolejny, nie znam lepszego koncertowego DVD niż to. Pod żadnym pozorem - nie oglądajcie go na youtube! (no, chyba że jest w jakości HD, to jeszcze jeszcze :)


Podsumowując, co znajdziemy z perełek na tym albumie? Fenomenalne, bluesowe Gravity; akustyczny Stop This Train (w którym Mayer gra tak, jakby jechał pociągiem. Albo coś...) i zamykający album I'm Gonna Find Another You. Niesamowicie soulowy, piękny numer - wyobrażam sobie, czy jakiś facet po zakończeniu związku ze swoją kobietą może powiedzieć (zaśpiewać) tak wspaniale jak Mayer.'

Moje małe, prywatne życzenie - kup mi ktoś bilet na koncert Mayera. Chociaż gra teraz country i jest truerootsmanem, to i tak chcę go cholernie usłyszeć na żywo. No bardzo chcę!

Ocena FTM: 5/5

wtorek, 13 sierpnia 2013

Co wtorkowy FTM

W dzisiejszym odcinku pojadę troszkę prywatą i pozdrowię (znów...) swoich kumpli z MBTM - Piotra Szumlasa i Kubę Zaborskiego. Muszę ich w końcu zmusić żeby wydali coś studyjne bo ileż można słuchać tego samego wykonania z MBTM! Zapraszam.

http://m.youtube.com/watch?v=aHWqiuXm2Mw

niedziela, 11 sierpnia 2013

Letlive - The Blackest Beautiful

Strasznie Was przepraszam za tą obsuwę - przeprowadzam się + mam kilka rozmów (ciekawych) i najnormalniej na świecie nie miałem czasu.



Już na samym wstępie mogę powiedzieć, że to będzie kolejna trudna recenzja dla mnie. Letlive znam już bardzo długo, jak zwykle kiedyś natknąłem się na nich na youtube. Skończyło się to tym, że pierwszy album - Fake History - wszedł do mojego osobistego panteonu. Pełny świetnych, gitarowych riffów, świetnej roboty sekcji rytmicznej i pełny świetnych tekstów i wokalu Jasona Butlera. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem czy ten album przypadkiem nie jest koncepcyjny...

Dlaczego recenzja The Blackest Beautiful będzie dla mnie ciężka? Dlatego, że czekałem na ten album od momentu, gdy przeczytałem na fejsbuku o nagraniach pierwszych piosenek. Pozwolę sobie zostawić swoje osobiste przemyślenia na sam koniec, teraz wprowadzę Was trochę w świat Letlive i The Blackest Beautiful.


Album otwiera fenomenalny Banshee (Ghost Fame). Jestem pod wielkim wrażeniem riffów - nie są zawrotnie szybkie czy ciężkie, nikt tutaj niczego nikomu nie udowadnia. Po prostu riff gniecie to, co trzeba w sposób który trzeba. Na albumie można uświadczyć kilka ciekawych instrumentów poza gitarami - są grzechotki, są bębenki (bongosy przypuszczalnie, nawet nie wiem). Są nawet elektroniczne wstawki - odsyłam was do numeru The Dope Beat. Jest bardzo kreatywne zastosowanie efektów gitarowych - kreatywnych nie w stronę Toma Morello (z Rage Against The Machine) gdzie na nich opiera się cały numer - tutaj efekty są użyte raczej jako smaczki.

Warto zrobić przystanek przy tekstach na tej płycie - Butler otwarcie krytykuje Amerykański styl życia, jak i Amerykańską gospodarkę. Moja ulubiona część z utworu White America's Beautiful Black Market - 
They say "get sick, then feel better"
Be sure that they will never cure you
You're worth so much more diseased
(swoją drogą, zauważyłem że ten motyw jest dosyć popularny wśród tego środowiska - pierwszy z brzegu, utwór B17 zespołu Materia - w tym miejscu pozdrawiam całą czwórkę, fenomenalni ludzie i jeśli kiedyś będą grali w okolicy - pójdźcie, przybijcie piątkę, napijcie się piwa z nimi i wspomnijcie moje słowa :)

Więc jaki problem jest z tą płytą? Są na niej dobre tylko trzy (i to na dodatek pierwsze) numery. Pierwszy krążek męczę po dziś dzień, tutaj męczę tylko pierwszy numer. Płyta muzycznie za nic do mnie nie przemawia, powiela pomysły które były we wcześniejszych piosenkach, Butler niestety, oprócz tekstów, niczym nie zaskakuje. Jestem pewny, że piosenki z tej płyty muszą siać pogrom na koncertach (na który bardzo chciałbym się wybrać, swoją drogą) aczkolwiek, na płycie nie robią takiej roboty.

Ocena FTM: 3/5
Komentarz Biebera: MAM lepsze riffy! I 27osobową świtę!

wtorek, 6 sierpnia 2013

Co wtorkowy FTM

Po raz kolejny, w dzisiejszej odsłonie 'wujek poleca piosenkę, którą mogłeś/mogłaś już znać' mamy dwóch panów - Bireliego Lagrene i Sylvaina Luca. Jeśli komuś kojarzy się to z Francją - bingo, wygrałeś/wygrałaś flet poprzeczny i karnet na kebaba! Nie przedłużając:


Nie mówiłem że będzie łatwo :)

piątek, 2 sierpnia 2013

Nowa Norma Jean

Ledwo co znalazłem stream, cieszcie się (póki możecie!)

http://loudwire.com/norma-jean-wrongdoers-exclusive-album-stream/ 

The Strokes - Room On Fire


Myśleliście, że będę recenzował tylko ciężarki, traktorki i muły w jeziorach? Nie ma tak lekko. W życiu każdego mężczyzny (no, może nie każdego...) nadchodzi moment, kiedy poznaje dziewczynę. Nie jest to taka jakaś pierwsza lepsza zwykła dziewczyna, tylko taka dziewczyna, która (metaforycznie) kopie cie po tyłku, wywraca wszystko do góry nogami i jeszcze się to podoba. Więc - ja na taką dziewczynę natrafiłem (i jestem już z nią długo. Bardzo długo). Jaki to ma związek ze Strołksami? Ano taki, że to właśnie Ona (i jej cicha miłość do Juliana Casablancasa) mi pokazała Strołksów i to przez nią zacząłem ich namiętnie słuchać. Damn...

W każdym razie, drugi album The Strokes Room On Fire wydany w 2003 roku to bardzo ciekawa pozycja w mojej osobistej kolekcji "albumów, które mogę słuchać więcej razy aniżeli trzy i mieć ich dosyć". Zdecydowanie najkrótszy pełny album jaki słyszałem (nie liczę Ep'ek) - lekko ponad pół godziny to nie jest zbyt dużo, co nie?


Chociaż przez te pół godziny ten album potrafi nieźle namieszać. Jeden z moich ulubionych numerów ever - Automatic Stop - właśnie pochodzi z tej płyty. Na pochwałę zasługuje sam Casablancas za teksty tych utworów - nie śpiewa o domu cioci Maryni na wybrzeżu Korsyki tylko śpiewa o uczuciach. Nie w sposób Biebera (#yolo #yolo #swagmyass) tylko w bardzo inteligentny sposób - polecam. Plus, po raz pierwszy spotkałem się z innym sposobem nagrywania wokalu właśnie u The Strokes - ich pierwsza (i druga i chyba nawet trzecia płyta) posiada wokal nagrany przez mały piecyk Peaveya co skutkuje tym, że barwa jest bardzo miło przybrudzona, charcząca momentami ale i oryginalna.


Powiem Wam, że to jest jedna z trudniejszych recenzji jakie przyszło mi póki co (i pewnie dalej w czasie...) napisać. I to nawet nie dlatego, że recenzuję ulubioną płytę ulubionego zespołu mojej dziewczyny, tylko dlatego, że ciężko mi jest krytycznie spojrzeć na tą płytę. Lubię dobre, gitarowe riffy - są. Lubię, gdy bas się nie wymądrza, tylko gra swoje - jest. Lubię, gdy perkusja chodzi żwawo i nie przysypia - zgadza się. Lubię to, że wokalista też się nie opieprza i ładnie mu to wychodzi - tadą! Wszystko jest.


Jednym słowem - bardzo polecam. Room On Fire jest bardzo spójną płytą; bardzo łatwa do przesłuchania z racji swojej długości, bardzo fajna żeby pokazać znajomym jaki fajny się zespół znalazło dzięki Wujkowi lub żeby poderwać dziewczynę na ten zespół. Bo w drugą stronę to działa. Wiem z autopsji.

Ocena FTM: 4/5
Komentarz Biebera: też umeem graać na gitarzęum!