wtorek, 30 lipca 2013

Co wtorkowy FTM

W dzisiejszym cyklu wtorkowych piosenek pojawia się Disperse, męczę ich drugi album (Living Mirrors, Season of Mist 2013) już od dobrych dwóch tygodni i, po dziś dzień, nie mogę wyjść z zachwytu nad melodyką tego albumu.


piątek, 26 lipca 2013

Karnivool - Asymmetry


Zauważyłem, że zanim zacznę recenzować jakiś materiał to lubię się napatrzeć na okładkę i dowiedzieć się, co artysta miał na myśli. Ekstensywnie trenowałem to w szkole średniej (na ogół z marnymi skutkami), więc i tym razem spróbuję. Chociaż, szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia co artysta chciał zaprezentować tą okładką. Kolorki ładne, dużo kreseczek; ba, pojawia się nawet sztuczna pierś czy włosy pod pachą. Zapada w pamięć.

Karnivool to zespół o którym mało kto słyszał w Polsce. Z wielu moich znajomych chyba tylko ci z portalu sevenstring.pl (których, w tym momencie, wszystkich pozdrawiam!) wiedzą co to Karnivool. No cóż, ja już się do tego przyzwyczaiłem, że dobra muzyka gdzieś się tam tłoczy w kanałach i trzeba przekopać youtube, last.fm, spotify, ogródek babci i półkę z przyprawami Knorr żeby się dogrzebać do czegoś fajnego. A w radiu leci Dżastin Bieber i jego #yolo i #swag na czele.


Wydany bardzo niedawno album Asymmetry mogę nazwać przekrojem całej twórczości Karnivoolowców. Jeśli ktoś z Was słuchał kiedyś Toola (na którego płytę czekam już tyle czasu, że zdążyłem... nieważne co zdążyłem) to pewnie znajdzie się, na swój sposób, w domu. Ja, osobiście, cenię ten zespół nawet bardziej od Toola a to dlatego, że cała płyta mnie trzymała w napięciu od początku do końca. Gitary na moje ucho nie lecą takim nowoczesnym, skompresowanym przesterem; są bardziej chrupiące od Lays'ów Max, smaczniejsze niż Kubuś malina-banan i bardziej zapadające w pamięć niż wieczorek meksykański z najpikantniejszym burrito na czele i najlepszą tequilą dostępną za 89 złotych. I wszystkimi późniejszymi (ekhem) "przyjemnościami" włącznie. Nie sposób wspomnieć o bardzo hipnotycznym wokalu, bez niego... Bez niego byłoby mi smutno. Wam też. I Karnivoolom też. O basie nic nie mówię. Bo, chociaż urywa co trzeba, to i tak go nikt nie słucha.

Album otwiera Aum. Jadąc samochodem o godzinie 23:00 zastanawiałem się, czy właśnie nie przeżywam Bliskiego Spotkania Trzeciego Stopnia (dżem dobry Panie Szpilberg!). Klimat tej płyty jest nieziemski (i będę o tym pisał jeszcze nieraz w tej recenzji). Następnie, moje uszy zaatakował Nachash. Muszę przyznać, w pewnym momencie poczułem się jakbym słuchał Mastodona z przyjemniejszym wokalem. Bas niziutko mruczy, robi się taki mały ogród zoologiczny: są lwy, są pantery, są tygrysy i są jakieś inne, ładnie śpiewające, zwierzątka. Na przykład ptaszki, czy coś...

I w tym momencie, po raz pierwszy (i ostatni) ograniczę się do opisywania jeszcze tylko dwóch utworów z całej płyty. I robię to tylko dlatego, że nie mogę Wam sprzedać całego albumu słowami. Moimi personalnymi ulubieńcami z całego albumu są: tytułowy Asymmetry - tu się czułem naprawdę jak w ogrodzie zoologicznym, gitary gryzą uszy; ten sampelek, który przewija się przez dwie i pół minuty nadaje świetnego charakteru. Drugi numer? The Last Few. Nosz kurcze; moja dziewczyna (gdyby przesłuchała ten album) pewnie by przyznała mi racje (dla niej ZOO to raj). Każdy z Was musi sobie sam wyrobić zdanie na temat (ZOO) tej płyty. Znaczy, to właściwe zdanie jest tylko jedno - ten album urywa wszystko. Od małych palców do lwich wąsów.

Płyta nie jest łatwa w odbiorze, co to to nie. Wyprodukowana przez Nicka DiDię - który współpracował z Pearl Jam, King's X (POLECAM!), Mastodonem (a to stąd te brudy...) czy Stone Temple Pilots - płyta od samego początku do samego końca ciekawi. Mam z nią syndrom QOTSY - to znaczy, słucham Asymmetry cały czas i staram się odnajdywać za każdym razem nowe ciekawostki. Stawiam, że zanim do końca zrozumiem tą płytę, minie jeszcze dobry miesiąc słuchania jej na okrągło. No cóż, chciało mi się pisać recenzje, teraz muszę rozumieć płyty. Już nie wystarczy mi polski czy angielski. Teraz jeszcze muszę sprechać po płytowemu (Mój Boże, jak to brzmi...).

No i pewnie, żeby zrozumieć tą płytę, trzeba przesłuchać ją w ZOO. W towarzystwie tygrysa, sokoła albo lamparta. Broń Boże jakiejś kaczki, bądź (co gorsza) jeżozwierza. Czyli... takiego dużego jeża.

Ocena FTM: 4,5/5
Komentarz Biebera: Jestem bardziej metalowy od nich! Ja przynajmniej mam #swag i... (nic innego).


wtorek, 23 lipca 2013

The Safety Fire... znowu.

Panowie z TSF potrafią mnie wyczuć. Kiedy przygotowałem sobie całą setlistę utworów, które mógłbym prezentować co wtorek to TSF'si wyskakują z zabawą. Tutaj możecie zobaczyć co mnie tak porwało.

Tiririri, turururu!

piątek, 19 lipca 2013

Danko Jones - Below The Belt


Piękna kompozycja okładki, czyż nie? Sympatyczna pani w bieliźnie, lew (czy jakiś inny gryzoń) po drugiej stronie i na samym środku, bohater naszego pojedynku - Danko Jones.

Dla niewtajemniczonych - Danko Jones to kanadyjskie trio w składzie Danko Jones (hehe!), John Calabrese, Atom Willard. Żadnego z nazwisk nie znałem wcześniej, no ale cóż - nie jestem Kanadyjczykiem. Okazuje się, że w Kanadzie jest to całkiem znany zespół - od 1996 roku wydali sześć longplejów, z czego najświeższy w 2012 "Rock and Roll Is Black and Blue"; w międzyczasie zaliczyli obecność na soundtracku do Need For Speed: Nitro (nie dziw, że nie słyszałem nigdy o tym tytule - wydany tylko na Nintendo Wii i DSi). Chociaż, moim zdaniem, bardziej zasługują na to, żeby trafić na soundtrack do jakiejś gry z serii Tony Hok Pro Szkejter 7: Dzisiaj Tyłkiem po Chodniku (tm).


Na tapecie dziś mamy album wydany w 2010 roku "Below The Belt". Wyprodukowany przez Matta DeMatteo (który, notabene, wyprodukował wszystkie produkcje Danko Jonesa - czyli to musi być ich jakiś funfel czy coś...) album zawiera 11 piosenek (13 w wersji Digipack, 14 na iTunes) o tak chwytliwych tytułach jak Magic Snake czy I Wanna Break Up With You. Jest to jeden z tych albumów na który lepiej patrzeć pryzmatem całości aniżeli pojedyńczych piosenek.



Cały album otwiera I Think Bad Thoughts. I po tym numerze już w sumie wiadomo jak będzie wyglądał cały album. Przez niewiele ponad pięćdziesiąt minut, nasze uszy pieści szybki, wręcz lekko ocierający o punk, rock'end'rollowy pociąg. Płyta nawet na chwilę nie zwalnia, w całokształcie jest to nawet przyjemne, aczkolwiek - szkoda, że na albumie nie pojawia się coś nowego. Z jednej strony, cytując Rejs Piwowskiego "Mnie się podobają melodie, które już słyszałem", z drugiej strony - Panie Premierze, ileż można?! Nie powiem, bardzo mi album spasował podczas podróży moim wehikułem, aczkolwiek nie jest to płyta, której chciałbym świadomie słuchać cały czas. Jest kilka naprawdę chwytających numerów - na przykład, wcześniej wspomniany I Think Bad Thoughts czy Full of Regret (swoją drogą, jeden z fajniejszych prostych riffów które słyszałem).


Tekstowo album nie powala. Danko śpiewa głównie o dziewczynach i o tym, że robiłby z nimi brzydkie rzeczy w swoim kadilaku. Ciekawe jakiego ma kadilaka, hm. Zwróćcie też uwagę na obsadę w każdym z teledysków. Pojawia się Frodo, który zamienił sztylet na szotgana; nawet pojawia się Lemmy z Motorhead! Jeśli tego nie zrobiliście, oglądajcie te teledyski w takiej kolejności jak są zapostowane - tak tworzą całkiem fajną trylogię.

Więc - czy jest to alternatywa dla Nickelback? Dla mnie oba zespoły trafiają na tą samą półkę, czyli 'wrzucę do samochodu i nie muszę wiedzieć czego słucham'. Do Billy'ego Talent im jeszcze daleko pod względem ciekawości riffów czy tekstów. Chociaż, Nickelback z tej trójki chyba ma największy airplay w radiach na całym świecie.

A, zapomniałbym - w tym roku zespół wystąpi na Woodstocku i w sumie, obok Enter Shikari, może być to jeden z ciekawszych koncertów. Opiszę jak wrócę.

Ocena FTM: 3/5
Komentarz Biebera: On też śpiewa o dziewczynach. Tylko, że o gimnazjalistkach. I dla gimnazjalistek.


czwartek, 18 lipca 2013

Plan działania

Trochę poplanowałem, trochę poczytałem komentarzy, więc plan recenzji wygląda następująco:

19.07 - Danko Jones - Below The Belt
26.07 - Karnivool - Asymmetry
(z racji tego, iż będę zwalczał nudę na Woodstocku)
31.07 - The Strokes - Room on Fire
09.08 - Letlive - The Blackest Beautiful
16.08 - John Mayer - Continuum
23.08 - Periphery - Periphery II
30.08 - We Butter The Bread With Butter - Goldkinder

Biorąc pod uwagę ilość albumów, które chciałbym zrecenzować, może zdarzyć się tak, że będą dwie (a może i trzy) recenzje w tygodniu. Albo i jeszcze więcej. Tylko że o tych pobocznych projektach nie będę nic wam mówił wcześniej. Nic a nic!

No i czekam na premierę czegoś od Dżastina Biebera. I kupę innych albumów.

Ktoś chcę przeczytać moje przemyślenia na temat jego/jej ulubionej płyty?

Jak słuchać (słucham?) muzyki.

(Jako soundtrack do poniższego posta polecam)
(swoją drogą, fajny teledysk!)

Pierwsza informacja: od dziś zapowiadam (jakiś tam) rozkład bloga.

Co każdy wtorek będzie pojawiać się 'piosenka tygodnia' (w radiu Maryja) tzn. - będę prezentował wybrany przez siebie numer, pisał kilka (mniej lub bardziej) ciekawych rzeczy o nim, a następnie będę go słuchał.

Sam.

W ciemnym pokoju w łiskonsin.

Za to w każdy piątek będę starał się opublikować nową recenzję. Tutaj już jest większa dowolność tematu, ponieważ w komentarzach do każdego posta mogę przyjmować propozycje recenzji. Może być Shazza, Dżastin Bieber, nawet może być Nicki Minage (tylko tu już opłacacie mi lekarza i przyjazd karetki).


Koniec wprowadzenia, przechodzimy do meritum - jak słuchać muzyki?

Oczywiście, zaprezentuję swoje podejście do tego (jedyne i słuszne). Kontekst - słuchamy muzyki żeby ją później zrecenzować. Oczywiście abstrahuję od wartości rozrywkowej muzyki, ponieważ nie będziemy jej słuchać na głośnikach babcinego komputera z lat '90 z przegiętą korekcją na maksa i wyciętym środkiem.



Zawsze zaczyna się tak, że znajduję jakąś muzykę na youtube/poleca mi ją znajomy/przeczytam gdzieś dobrą recenzję/spojrzę na plakat koncertowy danej kapeli. Następnie, zaopatruję się (znanymi tylko sobie kanałami) w pożądaną płytę, bądź też całą dyskografię danego wykonawcy. A z tego miejsca, wszystko zawsze dzieje się tak samo.

Dana płyta ląduje na moim telefonie (SGSIII). Słucham przez standardowy odtwarzacz Szajsunga (kiedyś używałem jakiśtam płatnych, ale już mnie nie stać...), na zerowej korekcji, przez słuchawki AKG K 321. I najczęściej, na tym się kończy, gdyż z reguły nie mam czasu słuchać na swoim głównym, ulubionym zestawie.

A tym zestawem jest Presonus Audiobox + AKG K 530. Z słuchawkami (czy pierwszymi czy drugimi) jestem zaprzyjaźniony już od lat, na 530 nawet nagrywałem kilka rzeczy. Odsłuch na tym zestawie pokazuje mi o wiele szersze spektrum dźwięków, niż na SGS'ie. Wtedy dopiero mogę powiedzieć, czy brzmienie mi się podoba, czy rozumiem o czym ktoś śpiewa, czy w ogóle cokolwiek urywa mi dana płyta.

Na samym końcu, i często niewielu wykonawców dociera do tego miejsca, jest odsłuchiwanie w samochodzie. Nie będę się chwalił, że w wolnym czasie jeżdżę Fordem Mondeo (moich rodziców, damn...). Tam sprawdzam, jaki ładunek energii posiada dany wykonawca - aktualnie, moim faworytem jest chyba QOTSA, chociaż, klasyczny już, soundtrack z Need For Speed: Underground II robi fenomenalną robotę.

Co ważne, na każdym zestawie staram się zachować zerową korekcję - nie lubię podbijać basu czy odejmować góry, ponieważ wtedy nie wiem, jak bardzo postarał się dany pan od masteringu bądź miksu. Lubię mieć pogląd na to, jak zespół chciał (lub nie chciał) żeby płyta brzmiała. Jaki mieli (i mają) pomysł na swój dalszy rozwój.

I tak to wygląda. Nie mogę powiedzieć o sobie że jestem audiofilem - gdyż, najnormalniej na świecie mnie na to nie stać (hłehłe). A tak całkiem szczerze - mam to w głębokim poszanowaniu, czy moje kable są całe ze złota, czy podstawki na głośniki są wypełnione piaskiem, styropianem czy innym kartonem. Za to uważam, że jestem człowiekiem, który czegoś od muzyki wymaga - nie umiem, nie znoszę, przeżywam zgon za każdym razem, gdy ktoś każe mi słuchać muzyki z laptopa (i ją oceniać - nie jestem hipokrytą, przecież jakbym słuchał cały czas przez słuchawki to bym się z nimi zrósł...) bądź, co gorsza, z telefonu (o zgrozo). Nie umiem też słuchać muzyki za pomocą słuchawek dodawanych do Kaczora Donalda (czy też innej Gali lub Pani Domu).


I taka zapowiedź: w jutrzejszym cyklu "FTM mufi co hce' - Danko Jones i płyta 'Below The Belt'.

sobota, 13 lipca 2013

facebook

Jak każdy szanujący się (mniej lub bardziej) bloger, postanowiłem, że założę też fejsbuka.

https://www.facebook.com/ftmblog

piątek, 12 lipca 2013

Czerwony Toporek

Proszę Państwa.

Jeśli ktoś z was nie zna trupy The Safety Fire, to dzisiejszy wieczór jest chyba porą idealną na zapoznanie się z pieśnią 'Red Hatchet'.

Youtube -> The Safety Fire 'Red Hatchet'.

Dużo nie napiszę, bo brak mi słów. Po prostu brak.

piątek, 5 lipca 2013

Queens Of The Stone Age - ...Like Clockwork



Tak mi się wydaje, że pierwszy post musi być albo mocny, albo... mocny? Jak tak, to zacznę od recenzji, moim zdaniem, największego zaskoczenia muzycznego 2013 roku. Osobiście jestem fanem QOTSY od dobrych kilku lat (nawet nie wiem ilu, pięciu? sześciu?), w sumie od czasu pierwszego mojego zespołu, w którym graliśmy Go With The Flow i Make It Wit Chu (pozdrowienia dla Kasi H., Wojtka P., Mateusza K. i Agaty Sz.).

Na premierę ...Like Clockwork czekałem od momentu, gdy w sieci pojawiły się pierwsze doniesienia o nagrywaniu płyty przez Pana Homme'a i jego świty (PH&JŚ). Sama historia o powstaniu tej płyty jest intrygująca - Pan Homme przeżył śmierć kliniczną podczas operacji kolana (ot, taki mały bonus), a następnie, przez ponad pół roku cierpiał na ciężką depresję. Cytując wypowiedź Troya Van Leeuvena, Pan Homme zaprosił swoją świtę do wejścia z nim "w mrok". PH&JŚ dzięki temu (a może nie?) stworzyli fenomenalną płytę; moim zdaniem bardzo spójną. Spójną i fenomenalną do tego stopnia, że nawet Kłentin Tarantino i Tim Barton są zainteresowani nakręceniem pełnometrażówki na podstawie klipów do tego albumu.



Album otwiera utwór Keep Your Eyes Peeled który, moim zdaniem, jest najsłabszym utworem z całej płyty. Gdybym miał oceniać tą płytę na podstawie intro, to pewno byłbym zawiedziony. Następnie, do uszu wkrada się I Sat By The Ocean. Świetny klimat, numer testowałem podczas podróży samochodem - jadąc europejskim kombikiem, czułem się jakbym podróżował amerykańskim krążownikiem szos, z paczką kokainy w bagażniku (i ajSmrodem śledzącym moje poczynania za pomocą PRISM). Lecimy dalej - The Vampire Of Time And Memory i hipnotyczny If I Had A Tail. I tutaj zaczynają się jaja - dla tych, którzy nie znają dokonań PH - Homme wyprodukował swego czasu album trzeci Arctic Monkeys Humbug (i od tego czasu Arctic Monkeys grają jeszcze bardziej zajebiście  - zainteresowanych odsyłam do przesłuchania najnowszego singla AM Do I Wanna Know ). Wracając - If I Had A Tail gości na wokalach Alexa Turnera (łiii!), Dave Grohla na perkusji (dla niewiedzących - Dave i Josh to kumple od.. dawna. Nie wiem jak dawna, nie pytałem) i Nicka Olivieri w chórkach. Z tym ostatnim to było dla mnie niemałe zaskoczenie, gdyż Josh wyrzucił Nicka za naparzanie swojej dziewczyny (cześć Chris!*), kupę narkotyków (cześć Charlie!**) i jeszcze kilka innych niefajnych rzeczy.


Jedziemy dalej - My God Is The Sun. Aktualnie jedyny singiel z ...Like Clockwork - i znów muszę przyznać, byłem rozczarowany gdy pierwszy raz usłyszałem tą piosenkę na streamie z Lollapaloozy. Ale gdy wyszedł cały album i przesłuchałem go w całości, piosenka za piosenką - zmieniłem zdanie. Numer groovi, przez cały czas leci milusia grzechotka i motyw po pierwszym refrenie (bodajże 1:30) - riff sam się prosi, żeby zrobić z niego kolejny numer! Następnie Kalopsia i kolejny gość - tym razem Trent Reznor z Nine Inch Nails (słyszeliście NOWY singiel - materiał na kolejna notkę, tylko czekać na nowy album!).



Kolejny gość to nie byle kto - każdy z nas słyszał o Sir Elton Johnnie. Jakimś cudem udało się ściągnąć PH&JŚ go na płytkę - zagrał na pianie w numerze Fairweather Friends - wspaniała końcówka; numer się nie rozwiązuje tak jak Bóg (czy ktoś inny..) przykazuje, tylko słyszymy Josha "I don't give a fuck".
Następnie - mój ulubieniec - Smooth Sailing. Pojawia się tu fraza, która - moim zdaniem - bardzo dobrze opisuje całość albumu - "I blow my load over the status quo". Raczej mało kto spodziewał się takiego albumu od PH&JŚ, album już nie rzuca szybkimi numerami takimi jak Little Sister czy Go With The Flow. Jest raczej eklektyczny, bardziej hipnotyczny; powiedziałbym wręcz koncepcyjny.


I Appear Missing - najdłuższy numer na płycie, pięknie zapowiada koniec całości i zamykający płytę ...Like Clockwork. Numer zapoznaje nas z nowym perkusistą QOTSY, panem Jonem Theodore (znanego skądinąd ze współpracy z The Mars Volta). Już nie mówiąc o smyczkach w tym kawałku. I tu ostrzeżenie - nie jest to album, z którego po pierwszym przesłuchaniu wybiera się najlepsze numery. Słucham go już po raz 20 (albo 200...) i po dziś dzień uważam, że ten album najlepiej smakuje w całości. Z dodatkiem dobrych słuchawek. I dobrego towarzystwa.

Podsumowując - płyta żondźi. Niektóre płytki nadają się co najwyżej na frizbi - jeżeli ta miałaby tak skończyć, to byłoby to frizbi dla psa Królowej Brytyjskiej. Albo i dla samej Królowej.

Ocena FTM: 5/5
Komentarz: Bieber może pozazdrościć. I kupić sobie nowe Ferrari. Damn... 

*Chris Brown
*Charlie Sheen